„Nie chce mi się”, jako element destrukcji świata na przykładzie pisania i siłowni

Posted: 2 października, 2012 in Uncategorized

Niekiedy mam wrażenie, że ktoś kradnie nasz czas i sprzedaje go gdzieś indziej z zyskiem. Tak musi być, jesteśmy ordynarnie okradani z czasu, a gdy na chwile się odwracamy, jakiś zły duch kręci wskazówkami zegara. Zdarza mi się pomyśleć, że „ten miesiąc/tydzień/dzień upłynął tak szybko, jak żaden inny wcześniej”. I wtedy nadchodzi kolejny, zdaje się, że zanim nastał już stał się wczorajszym, zeszłotygodniowym. Im starszy jestem, tym więcej mam wyrzutów sumienia, jeśli niczego konstruktywnego nie zrobię. Są jednak takie dni, kiedy mam ochotę krzyknąć: „Nie chce mi się!”. Niestety, coraz częściej.

Znajomy niedawno napisał smsa, że otwiera Fabrykę Liter, a tam ciągle tekst o „Jesteś Bogiem”. Spojrzałem na datę i pomyślałem, że przecież dopiero co napisałem ten tekst, ale kiedy zerknąłem dzisiaj do kalendarza, byłem przerażony. Minęło siedem dni. Brak kolejnych wpisów nie wynika wcale z tego, że nie szanuję Czytelników, częściej po prostu nie mam pomysłu, a zdecydowanie lepiej wtedy nie pisać – to wychodzi na dobre obu stronom. Ale w dużej mierze wynika również z kradzieży czasu, szybkiego upływu dni. Oczywiście sporym czynnikiem decydującym jest również tytułowe: „Nie chce mi się”.

Ze swoim lenistwem walczę przez całe lata, o ile w szkole był to dla mnie naturalny odruch, na zasadzie: jak każą coś robić, to człowiek się buntuje, o tyle w innych przypadkach nie miałem już usprawiedliwień. Nigdy nie należałem do osób, które zawalają się obowiązkami ponad programowo. W czasie wolnym preferowałem drzemkę albo poleżenie przed telewizorem. Myślę, że gdyby od początku istnienia ludzkości świat przepełniony był podobnymi do mnie istotami, daleko byśmy nie zajechali. Wtedy jednak nie miałem o to do siebie pretensji.

Z tamtego błogiego lenistwa stałem się pracoholikiem, wpadłem w jednej skrajności w drugą, zresztą, mój zawód ma jedną cudowną zaletę (kiedy masz pracę, którą lubisz, nigdy tak naprawdę się nie narobisz – tak mówią), ale ma też ogromną wadę. Nigdy nie da się tego zawodu zostawić za drzwiami. Możecie nie lubić swoich prac, jakiekolwiek one są, ale pewnie większość z Was w piątek po południu po prostu wychodzi z roboty i wtedy zaczyna się dla Was weekend. Taki prawdziwy, wolny weekend. Mojej pracy, przy wszystkich jej zaletach, nie można zostawić, odkleić od siebie. W ostatni piątek na przykład jacyś goście wymieniali u nas w klatce kable od sieci internetowej i telewizji. No i zbliża się Super Piątek, godzina meczu Polonia Warszawa – Widzew Łódź, a ja mam mrówki w telewizorze. Pytam więc jednego faceta: – Kiedy będzie sygnał?

Pytam raz, drugi, on widzi, że tak łażę niecierpliwie i chyba jednak mnie nie rozumie. – Panie, muszę mieć ten sygnał – mówię. – Mam taką dziwną pracę, muszę obejrzeć mecz Polonia – Widzew.

On dalej bez zrozumienia, ale w końcu podłączył.

„Nie chce mi się” bardziej przeraża mnie jednak w aspekcie rzeczy z pracą niekoniecznie związanych. Jeśli mam załatwić jakąś robotę papierkową, pojechać do urzędu czy innego miejsca, w którym wszyscy będą wiedzieć co mam zrobić oprócz mnie samego, zalewa mnie krew. Chowam się jak żółw do skorupy i tak mija miesiąc. Nie wiem, jak to się dzieje. Kiedy mam posprzątać, czekam aż ten bałagan niemal powie do mnie: – Ty, gościu, może wstałbyś i tu trochę ogarnął?

Nie wiem, czy też tak macie, ale „nie chce mi się”, kiedy zostaje przełamane, daje wielką satysfakcję. Najlepszy przykład to siłownia. Ile razy wracałem do treningów? Sto? Dwieście? Za każdym razem z innym celem i mniejszą motywacją, ale wracałem. „Znów wróciłem na siłownię” – napisałem kiedyś do kolegi, a on mi, całkiem mądrze, odpisał: „Nie wróciłeś, tylko poszedłeś”.

Chce mi się płakać niemal, jak sobie przypomnę, że te wszystkie popołudnia w czasie studiów, w których ciężko pracowałem przerzucając kilogramy żelastwa, poszły na marne. Drugi powrót to był chyba rok 2003. Cztery, pięć razy w tygodniu, regularnie, chciało mi się i to bardzo. Niedawno siedzimy ze znajomymi przy piwie i moja Kasia mówi: – A jak poznałam Przemka, to on miał mięśnie.
Kolega mówi: – No tak, ale nie miał wcześniej dziewczyny, więc się starał, a teraz już ma, to nie musi.

Oczywiście to uproszczenie, a powodem było tylko i wyłącznie jedno. Nie chce mi się.

Dzisiaj też mi się nie chce. Czasem pisać i tak mija siedem dni. Czasem pójść pobiegać, a jak już zejdę z bieżni i mam jeszcze coś podnieść, to już zupełna katastrofa. Siedzę, oddycham ciężko, wpycham swój kamień pod górę. Zastanawiam się, dlaczego to niby dla mnie takie dobre, skoro tak cholernie się zmęczyłem? Marzę o kanapie, filmie, dobrej książce, a te wszystkie przyrządy patrzą na mnie z wyrzutem i ironią. „Co, nie podniesiesz więcej?” – zdaje się mówić maszyna do ćwiczeń na klatkę piersiową. Staram się jej nie słuchać.

Kiedyś lubiłem ćwiczyć. Nawet przysiady ze sztangą sprawiały mi wielką przyjemność, a że zawsze miałem mocne nogi, z łatwością pobijałem swoje kolejne rekordy, co zachęcało mnie tylko do kolejnych ćwiczeń. I chociaż wokół prawie wszyscy się koksowali, ja zaś jadłem jakieś amerykańskie odżywki (kolega mówił, że są w nich gruczoły byczych jąder, ale cholera tam wie) i czułem power. Dziewięć lat temu instruktor powiedział mi, że przyrost masy po 25. roku życia przychodzi już z dużym trudem i poczułem się wtedy po raz pierwszy stary, zrobiło mi się przykro, ale też zrozumiałem, że w moim przypadku siłownia, bieganie, gra w piłkę, to już tylko rekreacja. Że mogę udowodnić coś samemu sobie, innym już niekoniecznie. Z pisaniem jest jednak inaczej, dlatego nie ma żadnego „nie chce mi się”. Sorry za ten tydzień milczenia.

 

Komentarze
  1. Przemas pisze:

    Myślę, że dobrym podsumowaniem będzie kawałek Ostrego – http://www.youtube.com/watch?v=sTFD9RLLUKQ, a więcej nie napisze, bo mnie się nie chce hehe, ale za to przeczytam jeszcze co w ósmym dniu tygodnia słychać

  2. malrokantoro@deportista.ar pisze:

    Tak się właśnie zastanawiałem. Straszny z Pana suchar, nie pomyślałbym, że kiedyś Pan ćwiczył. Nawet jeżeli nie zadziała to motywacyjnie – będzie jakąś wskazówką.

  3. 10fuckingstars pisze:

    Nie jest to może kwestia decydująca o losach świata, ale w tytule nie powinno być przecinka. Pozdrawiam.

  4. Jeżeli o mnie chodzi to się nie gniewam 😉
    Natomiast lenistwo jest powszechne, zazwyczaj coś robi się wtedy gdy już się musi. Tak po prostu jest, ciężko pracować samemu kiedy widzi się jak inni się lenią i czegoś nie robią. To taka polska cecha, oglądanie się na innych, za innymi i jak reszta ma w dupie to podobnie jest i z nami. Poniekąd.

  5. Maciek pisze:

    Najgorzej jest właśnie wtedy, kiedy tylko ty wiesz, co masz do zrobienia. Nikt nie suszy ci o to głowy, a ty możesz spokojnie odłożyć to na jutro.. pojutrze.. i tak dopóki nie przyjdzie ‚deadline’

  6. Piotr pisze:

    Ja nie lubię poniedziałku. Wtedy jest najgorzej…

Dodaj komentarz