Posts Tagged ‘Pluton’

Jeśli ktoś nakręcił takie filmy jak „Pluton”, „Męska Gra”, czy „Urodzony 4 lipca”, mamy prawo wymagać od niego określonego poziomu. Jeśli ten ktoś angażuje do swojej produkcji trzy wielkie nazwiska (Travolta, Hayek, Del Toro), to… niekoniecznie suma tych trzech nazwisk w wyniku równania daje dobry film. „Savages: ponad bezprawiem” to gniot. Omijajcie kina szerokim łukiem. Miałki scenariusz, bohaterowie, z którymi nic Was nie połączy – chyba, że niesamowita chęć, by wreszcie to oni zginęli i przestali męczyć widza. Drętwa, niczym wyjęta z „Klanu”, męcząca do bólu Blake Lively. Oto „Savages…” w największym skrócie. Szczerze? Wolałbym dać 48 złotych grającemu na harmoszce w tramwaju niż wydać pieniądze na to coś.

Przez wiele lat ostrożnie dobierałem repertuar filmowy, zręcznie omijając miny, czasem może jakiś film mi się nie spodobał, ale jednak było w nim coś wartego zapamiętania. Nie tym razem. Wystarczył jeden moment nieuwagi, malutkie zagapienie i katastrofa gotowa. I pomyśleć, że to miał być całkiem inny wieczór…

Po kolei jednak. Mieliśmy z Kasią wybrać się na film „Take This Waltz”, który miał dziś pokaz przedpremierowy. No i wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że pokazywano go w ramach jakiegoś „Ladies Night”, a pani sprzedająca bilety dwa razy z mocnym naciskiem powiedziała, że będą tam KOBIETY (jakbym nie wiedział, co oznacza „ladies”), dając mi do zrozumienia, że moja osoba nie jest tam mile widziana. Zresztą, wyobraziłem sobie jakiś tabun babek w stylu Bridget Jones. Zatem – zmiana planów. Wybraliśmy się na „Savages…”.

Nota użytkowników Filmwebu. Wyrocznia, która prawdę ci powie i rzadko oszukuje. Pamiętaj: nigdy nie idź na film z nota poniżej siedem. A 6,2 to już dużo poniżej 7. No dobra, jednak się skusiliśmy.

Co tutaj mamy? Miałką historię o dwóch takich, co uprawiają sobie zielsko do palenia, handlują nim, są przypakowani, szlachetni, jeden to macho, drugi wrażliwiec, sypiają z jedną panienką. Wiodą generalnie puste życie, które nikogo nie powinno interesować. Wiecie, są takie sytuacje, w których ktoś mówi nam: – Słuchaj, opowiem ci…
Przerywasz mu jednak i rzucasz: – Ale ja nie chcę słuchać.

Oliver Stone postanowił nam jednak opowiedzieć. A właściwie opowiada ona. Blake Lively. Męczącą narracją ciągnie smutną historię, starając się brzmieć seksownie (?), intrygująco, jakby za chwilę Bóg wie co miało się zdarzyć. Niestety, nic się nie wydarza.

Benicio Del Toro wygląda, jakby wiedział, że ten scenariusz idzie w stronę totalnego chłamu, więc przybiera sobie pozę. Kpi. I brawo – to on ratuje resztki filmu, ale tylko resztki. Jest genialny. Ten facet próbowałby postawić na nogi nawet seriale Łepkowskiej, w pojedynkę. I tutaj robi dokładnie to samo. Walczy.  Salma Hayek jest dobra, równa, ale ani ona, ani John Travolta nie uratują tego czegoś przed nieuchronna katastrofą.

Uwierzcie, nie mam nic przeciwko filmom szybkim, lekkim, sensacjom, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości przez dwie godziny. Jestem zresztą wychowany na takich produkcjach, bo w czasach, kiedy moi rodzice kupili wideo na Książeczkę Górniczą ojca (było coś takiego – przywileje grup zawodowych), nie oglądaliśmy ambitnych produkcji, ale np. taka „Zabójcza Broń” to przy „Savages..” arcydzieło. Ale ten gatunek nie jest łatwy, bo wymaga utrzymania widza w napięciu, a najbardziej właśnie pokochania głównego bohatera, czy bohaterów. Znaleźć chemię z tą trójką ludzi to dla mnie rzecz niewykonalna. To tak, jakbym miał się zaprzyjaźnić z Antonim Macierewiczem. Nie, nie, nie.

Obejrzałem dziś dwa filmy. Jeden dokument z serii „Katastrofy w przestworzach”, o samolocie, który wybuchł 10 minut po starcie z lotniska JFK, lecącym do Paryża (miała nim lecieć Miss Polonia, która jednak przebukowała bilet, a po tamtym cudownym ocaleniu dostała drugie życie tylko na sześć tygodni – zabił ją jakiś szaleniec). Drugi film niestety był z serii „Katastrofy w Sali Kinowej”.

Klapa, żenada, bezprawny zamach na portfel widza.