Archiwum dla 12 października, 2012

Widziałem jak przegląda się w lusterku taksówki Bayer, poprawia okulary Ray-Ban, o których mówi: „oryginalne”, ale kupiła je w Turcji, nikt ze znajomych nie sprawdza, nie wiedzą przecież nawet, jaka jest różnica. W okularach Ray-Ban za 10 euro kupionych w mieście Belek wygląda na trzydzieści procent ładniejszą, a kiedy świeci słońce i ludzie, którzy ją mijają mają dobry humor, może nawet na czterdzieści procent, kto wie? Dziewczyna z Warszawy nie jest z Warszawy, jest z Żyrardowa. A może z Malborka? Nie wiem tego.

Dziewczyna z Warszawy, która nie jest z Warszawy nie wstała dziś późno, nie wstała dziś wcale, bo się w ogóle nie kładła, miała się już położyć, nawet na chwilę przysnęła w pełnym makijażu, na wszelki wypadek, gdyby miała jednak wyjść. Poszła. Na koncie miała pusto, ale pożyczyła 50 złotych od przyjaciela-geja, któremu mówi o sekretach (wszystkich) na mojito i poszli na Foksal, a potem pożyczyła jeszcze trochę od kogoś innego, a potem już nie musiała pożyczać, już samo się wszystko kupowało. Świat zawirował, a dziewczyna tańczyła sobie i ruszała ustami, nie znając słów piosenek, bo dziewczyna, która nie jest z Warszawy, ale mówi, że jest, nie zna wcale angielskiego. I nie umie piec ciasta. Kupuje gotowe, a kiedy przychodza goście, częstuje ich, mówiąc, że sama upiekła.

Dziewczyna z Warszawy, to znaczy z Żyrardowa, a może z Malborka, idzie teraz Emilii Plater, niezgrabnie, nogi jej się plączą na wysokich obcasach sunie przez miasto, jak wielki pająk po ścianie, w brudnej łazience na Żelaznej, gdzie mieszka, ale dzisiaj nie musiała tam spać, bo przecież nie spała wcale, a w ogóle to była u „znajomego”.
Mknie jak japoński robot, bez serca i na tych obcasach po chodniku, nie wiadomo gdzie, bo na razie nie ma jeszcze gdzie, ale zaraz obudzą się „koleżanki”, to może na kawę? I ma zgiętą rękę w łokciu, jakby była dopiero po zastrzyku, a na zgięciu wisi torba – ta, z którą ją wyprosili w dużym sklepie Louis Vuitton w Paryżu, jak raz była, na wycieczce autokarowej z Malborka, albo z Sieradza, bo mówili, że ma podróbkę, a ona po polsku, że oryginał! Nie rozumieli. Wyrzucili na ulicę. O takie głupstwo, o taką podrabianą torebkę! Dziewczyna patrzy na wystawę i w oczach nie ma złości, ma jedną łzę, w której odbijają się wszystkie torebki świata.

Ale teraz, na Plater, kierowcy stoją na czerwonym świetle i czasem ktoś obejrzy się za dziewczyną nie z Warszawy i niektórzy myślą nawet, że są przy niej tacy mali, że to taka wytworna dama i pewnie wie dobrze, jaki widelec do ryb, a jaki do mięsa, a oni nie mają o tym pojęcia, więc nigdy by się z nimi nie umówiła na randkę, bo na takich prostaków nie patrzy, ona jada na Nowym Świecie, ale nie wiedzą, że wszystko je widelcem, samym, zawsze tylko widelcem, bez użycia noża, bo jak próbuje z nożem, to jej spada z widelca.

Dziewczyna z  Żyrardowa-Malborka panicznie boi się sushi, chociaż lubi mówić mamie przez telefon, że była na sushi, bo dla mamy to brzmi jak inna planeta i wtedy myśli, że córce się udało. Ona jednak nie wie, jak trzymać pałeczki, tylko te inne potrafi, ale to nie czas i miejsce na taką historię, a te z sushi nie chcą słuchać palców, rąk, nie integrują się z głową i wtedy dziewczyna, gdy ktoś na moment się odwróci, chwyta maki w palce. I nigiri, i futomaki, i je zachłannie, jak rolnik schabowego po ciężkim dniu w polu.
A kiedy ktoś, najczęściej „znajomy”, który ją zaprosił, zapyta: „Już zjadłaś?”, wstydzi się i nie chce więcej, chce tylko wyjść, chce uciec. Chce do domu i on się godzi, bo on też chce do domu, a konkretnie chce do sypialni.

Dziewczyna z Warszawy, która nie jest z Warszawy, schowała za Ray-Banami wstyd poprzedniej nocy i strach przed dzisiejszym dniem. Schowała marzenia o obiedzie w La Cantinie, na który ją nie stać, ale do którego pretenduje, który – jakby nie patrzeć, jej się akurat należy. „Jesteś ładna, należy ci się w życiu więcej” – mówi jej koleżanka, kiedy robią sobie nad Wisłą zdjęcia telefonem na fejsa. Przechodzą chłopaki z Pragi, gwiżdżą, z podziwem, żeby nie było, ale dziewczyny, obie nie z Warszawy, są nie dla nich, nie ta półka koledzy, możecie sobie gwizdać na inne panienki, my zaraz pójdziemy na Nowy Świat na makaron. Nie dla psa makaron.

Dziewczyna z Warszawy-nie z Warszawy, wyszła ze Złotych Tarasów. Chciałaby tam zamieszkać. Kiedy idzie pasażem, to wszyscy myślą, że jest bogata i emanuje od niej jakaś taka ogólna aura dobrobytu, mija kolejne sklepy, jakby nie chciało jej się tam wchodzić, bo już wszystko ma w domu, to po co kupować więcej? Tak myślą obcy i ona się dobrze czuje w tych oparach iluzji. Idzie ulicą Plater i nie ma w ręku żadnej reklamówki, żadnej papierowej torby i nawet kubka z Coffee Heaven, a co dopiero ze Starbucksa, a to zwiastuje stracony dzień, chyba że „znajomy” z wczoraj zadzwoni i zaprosi do Charlotte, tylko on ma chyba żonę, tak mówił jej przyjaciel-gej, ale sam namawiał ją do złego. Jaki ten świat trudny.

Nie ma reklamówki, ale ma jeszcze siłę iść, bo wszyscy myślą, że jest taka niedostępna, i że nie mogą jej mieć, jej, dziewczyny „z Warszawy”. I nikt nie ma pojęcia, że ona jest z Żyrardowa, z Malborka i z Sieradza, ze wszystkich miast i wsi poza Warszawą. Ta ich niewiedza to jej broń, to jej wystarczy. Jest słońce, i ona mknie przez ulicę Plater, czterdzieści procent ładniejsza, bo w okularach Ray-Ban z Turcji, a kiedy słońce zaświeci, to przecież nawet w okularach za 10 euro jest czterdzieści procent ładniejsza, bo ludzie są zadowoleni i bardziej przychylni i wszystko im się podoba. Faceci, którzy myślą, że ona nie jest dla nich, że to taka wysoka półka, bo dziewczyny z Warszawy nie są łatwo dostępne i nie każdy może się zbliżyć do nich, kiedy tak suną przez miasto, zostawiając za sobą smugę niedopowiedzenia.