Posts Tagged ‘kino’

Zaczyna z tego wychodzić nieco masochistyczna praktyka. Obejrzeć dwa kiepskie filmy w ciągu tygodnia to sprawa rzadka, a że udało mi się dokonać tej sztuki, sam sobie przyznaję Puchar Kinowego Nieudacznika. Po beznadziejnym „Savages…”, o którym pisałem TUTAJ, przyszła kolej na „Uprowadzoną 2”. Na ten film poszedłem z prostej przyczyny – bardzo podobała mi się pierwsza część. Producenci wyszli jednak z założenia, że zrobią jeszcze raz to samo, wykorzystując popularność jedynki, zarobią kupę szmalu (udało się), stracą co prawda reputację, ale kto to będzie pamiętał do czasu zrobienia kolejnego filmu? No i nieźle nas nabrali.

Druga część przygód bohatera granego przez Liama Neesona, którego już taki ciężki los, że źli ludzie ciągle kogoś mu porywają, jest tak wiarygodna, jak Adamczyk i Żmijewski w reklamach kredytów gotówkowych. Począwszy od sceny, w której albańscy bandyci mówią po angielsku nad grobami bliskich, zabitych w pierwszej części przez naszego hero, a skończywszy na pościgu ulicami Stambułu, w którym Mercedes zderza się z setką ścian i innych aut, nie będąc jednocześnie naruszonym. Nie ma na nim rysy! Na dodatek prowadzi go córka głównego bohatera, która w Stanach nie potrafi nawet zdać egzaminu na prawo jazdy. Świetnie…

Jedynka „Uprowadzonej” była powiewem świeżości. Neeson w roli twardego faceta, który szuka porywaczy córki w pojedynkę rozprawia się z tym złym światem, to nawiązanie do najlepszych tradycji kina akcji. On sam jest wiarygodny, fabuła buduje napięcie, a my, wkręceni w film, wybaczamy wszelkie rzeczy typu: „to nie mogło się zdarzyć”. Dwójka oszukuje, jest infantylna – od wspomnianych niedociągnięć, a jest ich dużo więcej, do banalnych do bólu dialogów i przewidywalnego zakończenia.

Twórcy postanowili zrobić niemal taki sam film, ale to „niemal” robi różnicę. Owszem, jest to rozrywka, przy której kompletnie wyłączamy myślenie i takie filmy też są potrzebne. Jeśli jednak człowiek zaczyna się śmiać sam do siebie w Sali kinowej, kiedy na ekranie nie ma elementów komediowych, to nie świadczy dobrze o filmie. Szczytem szczytów jest tekst Neesona do gościa, którego chce puścić wolno, a ten pyta go, dlaczego tak postępuje. – Bo jestem już tym wszystkim zmęczony…

Ja też jestem zmęczony, dwoma filmami, które obejrzałem w krótkim odstępie czasu. Dobrze, że po powrocie do domu załapałem się na „Casino Royal”. I źle, bo ten Bond uświadomił mi, jaki gniot obejrzałem parę godzin wcześniej. Wymyślając na szybko skalę ocen od 1 do 6, gdzie:

1 – lepiej obejrzeć „Modę na Sukces”

2 – szkoda, że kino było otwarte

3 – scenarzysta nie dojechał

4 – za tydzień zapomnisz o tym filmie

5 – było warto, ale czegoś brak

6 – perfekcyjny seans,

przyznaję „Uprowadzonej 2” notę 2. Zabawne jest to, że w kinie na Sadybie, gdzie oglądałem film, puszczono kopię bez polskich napisów. Na małym wycinku społeczności łatwo można było zobaczyć braki w edukacji, bo kilka osób natychmiast wyszło. Film leciał już jakieś 7 minut.

Pojawił się kierownik sali, przeprosił i powiedział: – Kto chce zwrot pieniędzy za bilet, może udać się teraz do kasy.
Wyszło kolejnych kilka osób. To był idealny moment na ucieczkę. Niestety, nie skorzystałem.

PS Wiecie co jest najgorsze? Że ten Albańczyk, który chciał się zemścić, ma jeszcze dwóch synów. Przewiduję, niestety, kolejne dwie części…

 


Nigdy nie szukam w kinie taniego efekciarstwa. Filmy, które najbardziej do mnie przemawiają, tyczą się nas, czyli ludzi. Ich historii. Pozwalają nam przejrzeć się w bohaterach, nawet jeśli to jest krzywe zwierciadło (zwłaszcza!). Pokazują, że inni mają nasze lęki i fobie, ale nie jednocześnie reżyser i scenarzysta nie podają nam tego na talerzu z napisem „Smutek”. Szukanie takich obrazów jest niezwykle trudne, czasem człowiek musi czekać miesiącami, przebijając się przez kolejne warstwy tandety. Ale perełki się trafiają. „Siostra Twojej Siostry” nie jest może największą z nich, natomiast na pewno wartą uwagi.

Przyznaję się bez bicia, że często podstawowym sitem, które stosuję w przypadku kina, jest nota z Filmwebu. Działanie być może pochopne, żeby nie powiedzieć głupie, natomiast z grubsza skuteczne. Rzadko, naprawdę rzadko oglądam filmy, które na moim ulubionym portalu dostają od widzów średnią poniżej siedmiu. Parę razy próbowałem i to była jedna, wielka strata czasu. Jako że od paru ładnych lat działa to również w drugą stronę, czyli filmy obdarzone przez kinomaniaków wysokimi ocenami okazują się być warte uwagi, mój prymitywny system zdaje się sprawdzać.

„Siostra Twojej Siostry” to z pewnością nie było zmarnowanie mojego sobotniego popołudnia. Jacyś ludzie (przeciwieństwo nijakich ludzi), wypowiadają jakieś dialogi (w przeciwieństwie do nijakich dialogów). Nikt tu niczego nie udaje, Emily Blunt, za którą nie przepadam, tym razem jest urocza, w kinie mało osób, nikt nie mlaska, nie rzuca popcornem i nie rozmawia przez telefon. Idealnie.

Zawsze boję się opowiadać o filmach. Przede wszystkim nie chcę zdradzić swojemu rozmówcy najmniejszego choćby szczegółu, którego znajomość popsuje mu oglądanie filmu. Może zauważyliście, że czasem trailery są tak skonstruowane, iż zdradzają wszystko albo prawie wszystko. Za nic w świecie nie oglądajcie zapowiedzi filmu „Siostra Twojej Siostry”. Będziecie wiedzieć za dużo.

Trójkątów w różnym tego słowa znaczeniu było już w historii kina sporo, ale ten jest wyjątkowo uroczy. Jack przyjaźni się z Iris, a jak wie pewnie każdy facet, przyjaźnie na linii kobieta-mężczyzna bywają ciężkie, ponieważ często dla jednej ze stron są czymś więcej niż przyjaźń. Jack ma ciężki czas. Jego brat nie żyje i po tym zdarzeniu bohater nie może się pozbierać. Iris ma pomysł – wysyła przyjaciela do domku nad jeziorem, by wyciszył się i poukładał sobie sprawy w głowie na nowo. W domku tym jednak jest Hannah, siostra Iris, która przywozi tam swoje problemy. Kiedy w jednym miejscu spotka się cała trójka, wyjdzie z tego niezły bałagan.

W komediodramatach często największym problemem jest to, że proporcje są zaburzone – czasem za dużo dramatu, czasem jest zbyt komediowo. Rozumiem, że to właśnie największa sztuka – wyważyć odpowiednio składniki, tak by nie doprowadzić widza do rozpaczy i jednocześnie nie sprawić, by śmiał się do rozpuku. „Siostra Twojej Siostry” to właśnie taki film. Kilka momentów, w których z pewnością się uśmiechniecie, ale problem główny – poszukiwanie siebie przez trójkę bohaterów, nie niknie nam z radarów.

W dziedzinie „kina ludzkiego”, jak nazywam takie produkcje, rzadko udaje się osiągnąć efekt arcydzieła. Przykład tego ostatniego to „Nietykalni” – film absolutnie genialny. Bardzo dobrą, ludzką i szczerą opowieścią jest film „Debiutanci”, w którym kapitalną rolę odgrywa pies rasy Jack Russell Terrier (od miesięcy biję się z myślą: kupić czy nie?). „Siostra…” też trzyma poziom, choć ktoś powie pewnie, że to przegadane półtorej godziny, bo tutaj wszystko opiera się na dialogach. I będzie miał prawo – widziałem trzy osoby wychodzące z kina, co nawet sprawiło mi satysfakcję. Zawsze odczuwam ją, kiedy film bardzo mi się podoba, a komuś nie, bo to oznacza, że jesteśmy różni, mamy inne gusta, a jak wiadomo konflikty są konstruktywne. Czasem jednak ktoś wychodzi tylko dlatego, że jest zbyt głupi, żeby zrozumieć, co dobre.